« Fell | Strona Główna | Klątwa Mrocznego Rycerza »
Z wielkim rebootem wiąże się wielka odpowiedzialność
Autor: doniek | lipiec 18, 2012
Jak już pewnie się szanowni czytelnicy i czytelniczki domyśliliście, tekst ten może dotyczyę tylko jednego temat. Tak, zgadza się. Będę się znęcaś nad najnowszę wersję przygód ukochanego przez wielu, znienawidzonego przez niewielu (głównie za sprawę “Maximum Carnage” i klonowania), niesamowitego Spider-Mana. W piętek trzynastego, uzbrojony w szpanerskie okulary (dobrze, ze mieli mój rozmiar), zasiadłem przed ekranem w Łódzkim IMAXie i przystąpiłem do konsumpcji filmu “The Amazing Spider-Man”.
Po 126 minutach zdjąłem okulary i się popłakałem. No dobra, nie popłakałem się choć parę razy podczas seansu niewiele mi brakowało (osoba mi towarzysząca stwierdziła, ze chlipała często). Poniżej uzasadniam skad taka emocjonalna reakcja na ten seans.
Od czasu jak dowiedziaśem się, ze będzie kręcony reboot zacząłem się zastanawiać jaki jest tego sens. W końcu od czasu ostatniej część trylogii wyreżyserowanej prze Sama “Gimme Some Sugar, Baby” Raimiego minęło zaledwie 5 lat. Z przecieków prasowych dowiadywałem się, że zmian w genezie postaci również nie będzie za dużo. Ot, tylko trochę uwspółcześnili akcję i zamienili Mary Jane na Gwen Stacy. (W sumie na dobre to wyszło bo nie oszukujmy się. Kirsten Dunst jako MJ? Cierpiałem przez to przez wszystkie trzy filmy Raimiego) Tak więc powód powstania tego filmu mógł być tylko jeden. KASA.
Cóż.. Shut up and take my money!!! Nie żałuję ani jednego grosza który wszedł w skład złotówek za bilet. Dałem się w pełni porwać historii naszego pajęczaka. Z bananem na twarzy oglądałem jak z nieradzącego sobie w życiu towarzyskim nerda powstaje prawdziwy amerykański bohater. Nie będę opisywać akcji filmu ponieważ nie ma to większego sensu. Każdy wie czego się spodziewać w kinie i to właśnie dostaje.
Jedynę rzeczę do której się przyczepię jest Lizard, główny antagonista naszego bohatera. Kiedy pierwszy raz wyczytałem w sieci, że to właśnie Curtis Connors będzie głównym badguy’em od razu stanął mi przed oczami Lizard z “Torment”. Niestety takiego samego skojarzenia nie miała osoba odpowiedzialna w filmie za wyględ tej postaci. Jej najwidoczniej przed oczami stanął Voldemort. W efekcie czego miałem wrażenie, że zaraz Spider-Man wyciągnie różdżkę a za krzaka wyskoczy rudowłosa i nie będzie to Mary Jane. W ogóle zauważam, ze Hollywood ma problem z wydłużaniem twarzy antybohaterów Spider-mana. Pamiętacie pewnie jak wyględaś Venom w komiksie. Teraz przypomnijcie sobie jak on nie wyględaś w filmie “Spider-Man 3”. I tak samo mamy niestety tutaj. Lizard bardziej przypomina mi Killer Crocka z ogonem niż postać zapamiętanę z komiksu.
Poprzyczepiałem się. Teraz mogę się nawychwalać. Obsada super. Wszyscy się sprawdzili w swoich rolach. Nawet ciocia May nie jest tak bardzo irytujęca jak zazwyczaj. Oczywiście największe brawa należę się odtwórcy roli tytułowej, zjada swojego poprzednika bez popitki. Panie i Panowie, Andrew Garfield, brawa!!! Osobną statuetkę przyznajemy Panu Stanowi Lee za wspaniałą w swej prostocie rolę bibliotekarza.
Ale największe pochwaśy należę się scenarzystę. Panowie James Vanderbilt, Alvin Sargent oraz Steve Kloves dokonali rzeczy wydawało się niemożliwej. Zrobili film o Spider-Manie i udało im się nie użyć ani razu zdania “Z wielka mocę więże się wielka odpowiedzialność”. I za to im chwała i szacunek na wieki.
Nie mogę się już doczekać kontynuacji I jakby się ktoś nie domyślił to prawie się popłakałem ze szczęścia.
Tagi: adaptacja komiksu, Andrew Garfield, Gwen Stacy, Lizard, spider man
Kategoria: Filmy Fabularne, Recenzje |
Brak Komentarzy »